29.06.2017 11:18
Plastry, kalesony i ABS
Plan jest prosty pojechać na przełęcz Passo Stelvio i wrócić w niedzielę. Umówiłem się z Piotrem ok 12.00 na wylocie z Poznania, skąd mamy polecieć po kierownika wycieczki pod Legnicę a stamtąd do Strakonice w Czechach na pierwszy nocleg. Kierownik wycieczki (mam zakaz udostępniania wizerunku ) wieloletni zwolennik dobrego piwa, nie bez powodu wybrał to miasto na nocleg, jest tam bardzo dobry browar DUDAK :) Wg google map by być na miejscu ok 18.00 ( piwo nie będzie wiecznie czekać ) powinniśmy wyjechać ok 8.00 z Poznania, a tu 12.00 :( no nic kierownika wycieczki trzeba słuchać!
Pogoda w sumie idealna 12 stopni, nie pada, droga daleka a plecy mnie napie…. Pewnie przez te worki z cementem co je nosiłem do budowy wędzarni ( ale to inny temat ) . Dzięki żonie i kilku plastrom rozgrzewającym zrobiło się nieco lepiej. Ubrałem się wchodzę do garażu a tam cement… Co mnie pokusiło by zastawić workami moto. By wyjechać worki z cementem musiałem przesuwać ( nie podnosić ) na czworaka po podłodze w garażu, dobrze że żony nie było bo by się popłakała ze śmiechu – Stary na czworaka w kasku w garażu…
Wreszcie jedziemy. W Lesznie mały obiad, sparowanie
kasków z Piotrem i dalej. Wyszło słońce temperatura rośnie
z km na km, plecy z powodu potu zaczynają palić ( żona ostrzegała
tylko nie zmocz plastrów bo będzie paliło ) Informuję
Picia, że musimy się zatrzymać bo plastry mi dziurę robią w
plecach. Szybkie zatrzymanie rozbieranie plastry wypie…
uff trochę lepiej. Jedziemy dalej po kolejnych kilku km mam
wrażenie, że wcale tych plastrów nie odkleiłem, dalej pali
jak cholera. Zatrzymujemy się w jakiejś wsi pod sklepem ( tylko
tam był parking ). Temp już z 24 st. plecy mokre od potu - palą.
Pośpiesznie wyjmuję chusteczki i wycieram dół
pleców. Piotr płacze ze śmiechu bo stoimy przed sklepem,
klienci wchodzą, ja w podskokach z ręka w gaciach wyglądam jakbym
wycierał rowek a nie plecy. Na przestrzeni 120 km temp
podskoczyła o 12 stopni „sorry taki mamy klimat”.
Przy okazji zatrzymania zdejmuję bieliznę termiczną,
wszystko wrzucam do centralnego kufra, który już jest
pełen, jedziemy.
Na prostej przycisnęliśmy. Ale się
wystraszyłem, gdy wieko od kufra uderzyło mnie w plecy, panika
– z kufra wyfruwa zawartość ! Fruwają kalesony, jedna
nogawka zaciśnięta głęboko w kufrze, wystaje połowa prawej
nogi i cała reszta. Myśl o nadmuchanych kalesonach za moto
powiewających niczym żałosna piracka flaga nawet mnie rozbawiła,
dobrze że nikt za mną nie jechał i tego nie widział. Hamuję
powoli, zsiadam z moto a tam lewa nogawka wkręcona w tylni
hamulec. Piotr już daleko przecie nie będzie czekać wiecznie,
ciągnę kalesony i urywają się gdzieś w okolicy tylnego zacisku.
Pakuję fanty do kufra wsiadam i jadę rozmyślając czy my
dojedziemy chociaż do Legnicy, bo już 3 razy się zatrzymywaliśmy
z mojego powodu…
Pod Legnicą dołącza
kierownik wycieczki, lecimy przez Szklarską. W Czechach doziera
do mnie że droga jest znacząco równiejsza niż ta u nas, no
i są dla moto free autostrady , które pozwalają
skrócić czas dojazdu. Do Strakonice docieramy ok 22.30
szukamy noclegu zamówionego na booking.com . Rozmowy
telefoniczne z właścicielem niewiele dają kręcimy się po nocy
jeżdżąc po drogach rowerowych, groblach na rzece i mostach dla
pieszych. Mijamy knajpy z piwkiem i wzbudzamy powszechne
pozytywne zdziwienie, ba Picioza jeszcze przygazówki
urządza przed widownią, a oni nam piwo w kuflach podnoszą do
góry. Dobrze, że policja nas nie chwyciła bo byśmy nieźle
beknęli. Myśl o piwie zaczyna być natrętna, kierownik wycieczki
dostaje już na pewno piany. Wreszcie jest znaleziona droga do
kampingu niczym nie oznaczona. Na drodze dojazdowej zaczyna migać
mi jakiś error z ABS , k.. mać… teraz? Zostawiamy moto,
graty i w drogę za piwem. Error ABS poczeka do ranka. Mijamy dwie
knajpy, które zamknięto nam przed nosem, w końcu już było
po 23.00… gdy w końcu znajdujemy upragnionego DUDAKA, ale
smakował - jak to było w tym kabarecie ? „jakby Jezusek
bosą stopką po gardełku przebiegł”. Wypiliśmy po dwa piwka
( no może kierownik wycieczki nieco więcej ) i włączyło się
ssanie, szukamy knajpy z papu. Na Turka można wszędzie liczyć
nawet po 24.00 otwarty. Najedzeni spotykamy przypadkowego Czecha
, którego namawiamy by za piwo zaprowadził nas do knajpy.
Zaprowadził do 24 godzinnej J nazywa się VAGON. He he nawet na drzwiach wejściowych
jest dzwonek, gdyby była zamknięta. O dziwo był otwarte a w
środku stali bywalcy przy barze. Po piwkach wracamy do domku a ja
myślę o error abs.
Rano po śniadaniu zaglądam do moto, o co chodzi z ABS. Logika i kalesony zaprowadziła mnie do tylnego zacisku, resztki kaleson zatkały okienko w tarczy abs… usunięcie szmatek załatwiło problem. Od tej pory już do końca wyprawy koledzy mówili: były takie zakręty, że Andrzej hamował kalesonami.
W sumie wyjazd się udał. Zrobiliśmy 2300 km i myślimy gdzie dalej…
Komentarze : 1
Te kalesony jako piracka flaga, dobre - trzeba było je tak zostawić, takie swobodnie powiewające.
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- O moim motocyklu (1)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)